czwartek, 25 października 2012

Daję słowo!

 Jakoś ostatnio wokół mnie sami dostojni jubilaci. Między innymi dwie pary, które obchodziły 50-lecie małżeństwa. Wiecie, albo nie wiecie, za taki wyczyn dostaje się w naszym kraju państwowy Medal za Długoletnie Pożycie Małżeńskie. Piękne i wzruszające. Ale za każdym razem dźwięczy mi w głowie myśl,  za co właściwie jest ten medal?



Normalnie medal otrzymuje się za szczególne osiągnięcia. Za coś, co nie jest osiągalne dla każdego, tylko dla jednostek.  A tu? Medal za to, że ktoś dotrzymał raz danego słowa?

Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno. 

Przecież to powinno być normalne, że gdy daję słowo, to go dotrzymuję. Tym bardziej, gdy składam przysięgę, a jak jeszcze Boga biorę za świadka podczas składania tej przysięgi, to mowy nie ma, żeby takiego słowa nie dotrzymać.

Tak, wiem, wiem. Dużo małżeństw się rozpada. Ileś tam po pierwszym roku, ileś tam po dziesięciu latach... Bo skoro miłość minęła, bo coś tam, coś tam, to po co się męczyć. Tra, ta, ta, ta... A co to za miłość, która mija?
To znaczy, że te małżeństwa nie dotrzymały słowa danego sobie i Bogu. Jedna strona, albo obie. Słowa danego w bardzo ważnej sprawie.   Jak zatem ze słownością u tych ludzi w zwykłym życiu? Jeśli dają słowo w drobnej sprawie, to go dotrzymają? Skoro w ważniejszej nie potrafili, nie chcieli? Nie dotrzymali słowa osobie, której mówili, że jest dla nich najważniejsza na świecie?

Smutno mi, kiedy myślę o tych wszystkich zdradzonych miłościach i nie dotrzymanych obietnicach.
Przychodzi mi też od razu na myśl ta największa MIŁOŚĆ, która doznała zdrady, jak nikt na świecie. Zdradzona przez najbliższych przyjaciół, uczniów ... i nas wszystkich. Miłość, która potrafiła z wysokości krzyża powiedzieć "Wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią."  W Nim nasza nadzieja.